Wolność to ruch. Dylematy dotyczące wolności i jej braku zawsze będą powiązane z tak znajomym człowiekowi dualizmem bezpieczeństwa w systemie i ryzyka wolności. Wolność wiąże się z niebezpieczeństwem, odpowiedzialnością za siebie i swoje czyny, ale, co za tym idzie, z pełną dojrzałością. „Kto jest wolny wobec śmierci, ten dopiero naprawdę jest wolny” (Tischner, 2020). Gdy więc dążymy ku wolności, musimy także spojrzeć w oczy śmierci. Czy ten poetycki obraz malowany p r z e z człowieka, d l a człowieka, jest tak bardzo różny, gdy podejmujemy tą kwestię w kontekście psów?
Przyjmuje się, że wolnożyjące psy stanowią ok. 80% psów na świecie (Boitani i Ciucci, 1995; Hughes i Macdonald, 2013). Szybko przekonasz się o tym sam, jeżeli zdarzy ci się podróżować do Indii, Ameryki Południowej i Środkowej czy też znacznie bliżej – do Włoch, Portugalii, Hiszpanii, Rumunii czy Ukrainy. Im bardziej nasze społeczeństwo się rozwija, tym bardziej dąży, w pewnym sensie, do i n d y w i d u a l i z a c j i. Dotyczy to ludzi, ale także zwierząt, z którymi żyjemy. Jednak ludzie, tak jak i psy to bez wątpienia zwierzęta s p o ł e c z n e. Podczas gdy nasze potrzeby społeczne częściowo realizujemy w tym momencie ‘zdalnie’ poprzez media społecznościowe, telefony, czaty itd., potrzeby społeczne psa pozostają w tej rzeczywistości na poziomie bardzo dosłownym i fizycznym.

Gdy wyjechaliśmy z Polski i przyjechaliśmy do Meksyku i Gwatemali… przeskok był ogromny. Pożegnaliśmy nasze psy zamknięte w domu, z najlepszą karmą, weterynarzem 24/7, wyczesanym futrem i specjalnymi akcesoriami… i przywitały nas Stada. Psy śpiące w restauracjach, przemierzające ulice, psy podkradające chleb z małych sklepików czy żebrzące przy stołach klientów. Wszędzie…psy, psy i psy. Nikt ich nie łapie, nikt ich nie goni.
Są w o l n e.
Myślę, że komukolwiek podróżującemu z Zachodu, ciężko będzie przejść obojętnie obok pięciu głodujących, wychudzonych czy schorowanych psów, albo młodych szczeniaczków, które walczą o przetrwanie na ulicy. Dlatego też najczęściej turyści zbierają takie maluchy z ulicy, zabierają czasem od mamy i rodzeństwa, wykluczają ze stada, w którym przyszło im dorastać, przekonani, że robią dobrze, że… ratują. Jakiś czas temu, chcieliśmy napisać artykuł na ten temat o sytuacji w Polsce. Czy ‘ratunek za wszelką cenę’ jest zawsze dobrym wyborem? Czy jeżeli widzę wolno biegającego wiejskiego burka i zawiozę go do schroniska, gdzie spędzi resztę swych dni – samotny i zamknięty – czy będę bohaterem? Z drugiej zaś strony, gdy widzę psa przestraszonego, wbiegającego pod koła aut, albo rannego, mogę uratować mu życie, mogę zwrócić go jego opiekunom, mogę znaleźć mu inny dom… na przykład mój. Tutaj, podobnie jak w wielu etycznych dylematach, nie znajdziemy jednej zasady. Żadne działanie nie będzie z a w s z e właściwe, zawsze najlepsze dla tego, o kogo się troszczymy. Więc narzędzie jakie mamy, którym staram się kierować w takich sytuacjach jest rozpoznanie i ocena. Jak krytyczna jest sytuacja, którą widzę? Co realnie mogę zrobić, albo próbować zrobić? Jakie będą konsekwencje? Zawsze przypominam sobie przypadek kogutów, które były przeznaczone do walk i zostały odratowane przez pewną fundację. Niedługo po tym, zostały wszystkie poddane eutanazji przez swój poziom agresji. Czy ten ratunek był dobry dla nich czy dla mnie? Trudno jakkolwiek rzetelnie to ocenić nie biorąc pod uwagę mnogości czynników.

W wielu krajach wolnożyjących psów jest cała masa. Wszędzie je słychać, czuć, widać, nierzadko ciężko się od nich opędzić. Ale są to najczęściej psy bardzo uważne, mądre i zrównoważone – psy, które przechodzą przez cały proces dojrzewania i stają się w efekcie dojrzałe, z wyjątkowo dobrze funkcjonującymi kompetencjami społecznymi. Podczas, gdy psy krajów wysoko rozwiniętych bardzo często zatrzymują się na pewnym poziomie w swojej dojrzałości społecznej – odpowiadając tym samym ludzkim oczekiwaniom i środowisku, w jakim są wychowywane. Łatwo wpadają w fiksacje i różne frustracje – pozamykane w kojcach, mieszkaniach czy spacerujące na krótkich smyczach pod ścisłą k o n t r o l ą człowieka.
Pamiętam jak lata temu, obserwując nagrania dziko żyjących stad byłam w szoku, jak dojrzale i świadomie zachowuje się zaledwie półroczny szczeniak – jak zajmuje się młodszymi, jak uczy, jak mądrze decyduje, nie tylko o sobie. Tymczasem, w naszych domach większość półrocznych czy nawet rocznych psów to – zdawałoby się – wulkany buzujących hormonów i nieograniczonej energii. „Zdziecinniałe”, infantylne w naszej perspektywie – jeszcze przecież głupiutkie.
Pies, jak każde zwierzę, potrzebuje w jakimś wymiarze wolności, żeby dorosnąć. Potrzebuje doświadczeń, żeby dorosnąć. Błędów i sukcesów. Żeby wiedzieć, że nie warto zjadać plastikową nakrętkę, musi najpierw wziąć ją do pyska kilka razy, przerzuć i wypluć. Widząc to, jako ‘opiekuni’ czujemy się odpowiedzialni, boimy się dać psu wolność i przestrzeń. I częściowo słusznie – w końcu jeden na dziesięć takich psów faktycznie tą nakrętkę połknie i wydali, a jednemu na tysiąc zostanie ona w żołądku i będziemy zmagać się z przykrymi konsekwencjami. Ten jeden na tysiąc pewnie w naturze by umarł, widzimy więc jak dosłowne będzie tu powiązanie wolności ze spojrzeniem śmierci w oczy. Z drugiej zaś strony, owoc zakazany smakuje zawsze najlepiej. Gdy zawsze będę odsuwać mojego psa od tego typu ekperymentów, będą one dużo „smakowitsze”. Co więcej, gdy do tej wizji dodamy krzyk i osaczenie przez człowieka, pies bardzo szybko uczy się, że żeby nie zostało mu odebrane, może albo zareagować agresją (co będzie zdrowym zachowaniem) albo – najprościej mówiąc – schować w żołądku, czyli zjeść jak najszybciej. Tak właśnie, zasobowo, psy, które nigdy nie zjadłyby plastiku, stają się jego koneserami, a nasza przezorna opieka odbija się rykoszetem. Nie różni się to wcale tak bardzo o dylematów wychowawczych dotyczących naszych dzieci. Różnicą jest to, że dziecko dorasta, idzie do szkoły, pracy i samo wybiera za siebie. Podczas, gdy pies zostaje już na wieczność pod naszą ‘opieką’.
Każde zwierzę potrzebuje wyboru – tak my, jak i nasze psy. Każde zwierzę potrzebuje szacunku. Gdzieś tu to wszystko zaczyna się i kończy.

Pamiętam jak pewnej nocy ‘odratowaliśmy’ z ulicy w Gwatemali maleńkiego szczeniaczka. Widywaliśmy go już kilka dni, zawsze sam, wyglądał z dnia na dzień na słabszego i chudszego. W końcu stanęliśmy przed decyzją – teraz albo nigdy.
„Bierzemy go?”
Był samotny, nie dało się go dokarmić, bo duże samce rzucały się pierwsze do każdego jedzenia. Człapiąc powolutku szukał już tylko wody. Niestety ta która spływała korytem pełna była chemikaliów płynących z prania tamtejszych rodzin. Zdecydowaliśmy się go zabrać, chociaż tylko po to, żeby dać mu trochę odpoczynku, wody i jedzenia przez dzień lub dwa.
Czym różni się ta decyzja od każdej decyzji, którą podejmowali tam turyści „wydzierając” psa z natury by go potem porzucić? Może niczym. Ktoś stamtąd powiedział mi potem, że czasem lepiej umrzeć z głodu na ulicy niż cierpieć porzucenie z powrotem w te same warunki. Mieliśmy inne zdanie. Chcieliśmy postawić go na nogi i zsocjalizować na tyle, by miał siły sam radzić sobie na ulicach, żebrząc od turystów w restauracjach i szukając resztek przy skupiskach ludzi. Oprócz tego szukaliśmy mu oczywiście domu.

Przez to, że patrzyliśmy na niego jak na dzikie zwierzę – psa, który już za niedługo może będzie musiał być w pełni samodzielny i dojrzały i decydować o sobie – darzyliśmy go dużym szacunkiem dając mu bardzo dużo przestrzeni. Okazało się, że Muta (tak go nazwaliśmy) jako niespełna trzy miesięczny (!) szczeniak był naprawdę mądrym i uważnym psem. W naszych oczach było to niewiarygodne. Pięknie radził sobie nawet z bardzo pobudzonymi, dużymi psami, sam przeszukiwał teren w poszukiwaniu jedzenia, wykonując bardzo skuteczną selekcję tego, co dla niego dobre. Gdy coś było dla niego przydatne, jak np. przejście bokiem przez kratkę w ziemi, uczył się tego w sekundę powtarzając moją strategię. Czuliśmy, że ta relacja zaczyna się kompletnie inaczej niż relacja z jakimkolwiek innym psem, jakiej doświadczyliśmy w życiu. I dzięki temu wytworzyło się między nami niesamowite zaufanie i prawdziwe zrozumienie. Później Muta znalazł wspaniały dom, nie musząc już wracać na ulicę i żebrać od obcych, ale to już całkiem inna historia.

Czy jest więc możliwy kompromis? Czy skazani jesteśmy na ten dualizm wolno (i krótko) żyjących stad oraz naszych długowiecznych „kanapowców” pozamykanych w boksach? Czy jest jakaś droga środka?
Myślę, że tak, choć zależy, co przez to rozumiemy. Myślę, że historia Muty mogła właśnie być taką drogą środka. Każdy z nas w życiu z psem może okazać mu więcej szacunku, zaufania i dać więcej przestrzeni, jednak bardzo często zdaje się nam (bądź jest) to niemożliwe, bo sami jesteśmy zamknięci w pewnych boksach życia społecznego – w miastach, małych mieszkaniach, ograniczeni przepisami i regułami.
Może jednak skłoni Was to do pewnej refleksji, nabrania perspektywy w sprawie ‘ratowania’ i ‘wychowania’. Może pomyślisz o tym podczas spaceru czy odpoczywając obok swojego „niesfornego” psa. On j e s t wspaniałą, samodzielną istotą, ale tak jak może i Ty, zmaga się z nienaturalnymi ograniczeniami tego ludzkiego świata. Z brakiem wyboru i wolności, szukając okna w boksie.
Olga Korusiewicz